Czy znacie kogoś, kto nie
zna „Opowieści wigilijnej”? Otóż do niedawna ja należałam do
tej niewielkiej zapewne grupy osób. Jakim cudem? Spieszę z
wyjaśnieniem.
Pamiętacie coroczne
przymusowe wyjścia do teatru w towarzystwie całej klasy? Dla mnie
to wciąż jedna z większych traum – o ile lubiłam (i nadal
lubię) dobrze przedstawienia, o tyle chodzenie do teatru pod presją
na „Dziady cz. 10” czy inne, jakże interesujące dzieła
polskich wieszczy narodowych, nadal przyprawia mnie o dreszcze.
Nienawidziłam tych wyjść z całego serca. Pech chciał, że
pewnego dnia zaciągnięto nas również na inscenizację wspomnianej
„Opowieści wigilijnej” – inscenizację niezwykle ponurą,
nudną, z fatalną grą aktorską, muzyką i efektami. W czasie
pokazu marzyłam o tym, żeby wreszcie stamtąd wyjść, a w związku
z tym, że nie znałam treści oryginalnego opowiadania Dickensa,
całość wydała mi się głupia i mało interesująca.
Przygnębiająca wizja
reżysera pozostawiła w mojej pamięci obrazy ciemne, nieprzyjemne i
za nic w świecie nie mogłam zrozumieć, dlaczego książka ta od
ponad 150 lat nadal jest tak popularna i uznawana za wspaniałą
lekturę świąteczną. Czym tu się zresztą zachwycać? Starym,
zgrzybiałym dziadem, który nie widzi nic poza czubkiem własnego
nosa i podsumowaniem ksiąg rachunkowych? A może smutnymi obrazami z
jego dzieciństwa i posępnymi duchami czającymi się na niego
każdej nocy? Cholernie świąteczny nastrój, nie ma co. Końcówkę
w ogóle przespałam, więc nie wiedziałam, o co właściwie
chodziło. Wyobraźcie więc sobie, jak okropne musiało być to
przedstawienie, skoro pozostawiło w moich myślach takie
wspomnienia!
Ponieważ jednak należę
do osób, które wychodzą z założenia, że pewne lektury
zwyczajnie „wypada” przeczytać, po latach postanowiłam dać
Dickensowi szansę. Zupełnym przypadkiem znalazłam w internetowej
księgarni przepięknie ilustrowane wydanie „Opowieści...”, w
dodatku w promocji. Mimo wszystko książka musiała poczekać na
swoją kolej aż do tegorocznych Świąt.
Opowiadanie, wydane po raz
pierwszy w 1843 r., przedstawia historię Ebezenera Scrooge'a,
zgorzkniałego starego kawalera i niesamowitego skąpca (nazwisko
jego zdecydowanie nie jest dziełem przypadku), który pewnej
wigilijnej nocy zostaje nawiedzony przez ducha zmarłego przed
siedmiu laty wspólnika, równie chciwego egocentryka. Marley, bo tak
brzmi jego nazwisko, przestawia Scrooge'owi wizję pośmiertnych mąk,
jeśli ten nie zmieni swojego nastawienia do świata i otaczających
ludzi. Twardo stąpający po ziemi starzec, choć początkowo bierze
obecność zmarłego za spowodowane przepracowaniem halucynacje, po
chwili zaczyna błagać gościa o pomoc w uniknięciu straszliwego
losu. Marley zapowiada więc odwiedziny trzech duchów, które
przybędą do Scrooge'a w ciągu kolejnych trzech nocy, a ich
obecność ma pomóc mu w zmianie postępowania.
Mimo że chyba każdy wie,
jak kończy się „Opowieść wigilijna”, daruję sobie
opowiedzenie całej historii. Napiszę jedynie, że jest to
przepiękna od początku do końca opowieść o przyjaźni, miłości,
altruizmie, serdeczności, a przede wszystkim magii Świąt. Napisana
dość prostym językiem jest idealną lekturą zarówno dla dzieci
jak i dorosłych. Choć z początku sama podchodziłam do niej jak
pies do jeża, to książkę kończyłam z szerokim uśmiechem na
ustach i serdecznym nastawieniem do świata. Przepiękne, kolorowe
ilustracje sprawiały, że czytanie sprawiało mi jeszcze większą
przyjemność i nieraz przerywałam lekturę, żeby pogapić się na
wspaniale odwzorowane postacie lub dokładnie przestudiować każdy
milimetr obrazka.
Czy polecam „Opowieść
wigilijną”? Oczywiście! To jedna z najbardziej uroczych historii,
jakie ostatnio czytałam i jeden z najwspanialszych sposobów na
wprowadzenie do domu świątecznej atmosfery. Jeśli jeszcze jej nie
znacie, koniecznie nadróbcie te braki, naprawdę warto!
Książka otrzymuje ode
mnie zasłużone 5 z 5 gwiazdek.
*****
Tytuł: „Opowieść wigilijna”/„A Christmas Carol”
Autor: Charles Dickens
Wydawnictwo: Siedmioróg
Ilość stron: ok. 91
Rok pierwszego wydania: 1843
Język: polski
Język oryginału: angielski