Tuesday 26 September 2017

Stanisława Fleszarowa-Muskat: „Milionerzy” - recenzja książki.


Książki S. Fleszarowej-Muskat kojarzyłam z półki Mamy, jednak nigdy specjalnie mnie nie zaciekawiły. W końcu, po wielu poleceniach i pozytywnych recenzjach postanowiłam spróbować, tym bardziej, że powieść wydawała się dość specyficzna...


...ponieważ składa się prawie z samych dialogów. Pozwolę sobie zacytować samą autorkę: „Milionerzy są powieścią pisaną specjalnie dla radia z zachowaniem normalnej struktury powieściowej przy najbardziej dla radia odpowiedniej formie słuchowiska. Dwadzieścia cztery odcinki Milionerów były półgodzinnymi jednoaktówkami, utrzymując się w pełni w gatunku radiowego teatru”. Sytuacja raczej niecodzienna, zdecydowanie częściej mamy przecież do czynienia z adaptacjami książek na potrzeby filmu czy innych mediów.

Pamiętacie słuchowiska radiowe? Ja uwielbiałam słuchać tych dla dzieci, pojawiających się wieczorami w pierwszej połowie lat 90-tych. Ponieważ nie można było zobaczyć rozgrywanej sceny, dialogom towarzyszyła nie tylko odpowiednia intonacja i podział ról, ale również specjalnie dopasowane dźwięki, muzyka, odgłosy w tle. Niesamowite, jak wspaniały świat można było wykreować bez udziału obrazu, ufając jedynie słuchowi i własnej wyobraźni. Na tej właśnie podstawie sukces odnieśli „Milionerzy”.

Słuchowisko cieszyło się tak ogromnym powodzeniem, że autorka zdecydowała się na wydanie go w formie książkowej. Jak sama przyznaje nie było to łatwym zdaniem: „Wszystko, co dzieje się w Milionerach, wyrażone jest dialogiem, wyłącznie dialog konstruuje portret psychiczny postaci, dialog zarysowuje konflikty. (…) W powieści radiowej, ukazującej się w formie książki, (…) słowo dialogu jest już tylko słowem drukowanym. Odpada dźwięk — ten niezastąpiony komentarz
radiowy, akustyczna ilustracja tła, umiejscowienie akcji — wreszcie sam głos aktora, jego barwa i szczególne cechy, tak bardzo nieraz przywiązujące słuchaczy do postaci powieści.” Słuchowisko radiowe przeważnie pozbawione jest narracji – w „Milionerach” została ona zastąpiona odpowiednią grą aktorską i oprawą dźwiękową. Przeniesienie akcji na karty powieści nie byłoby jednak możliwe bez dodania choćby kilku króciutkich narracyjnych wstawek. Lektura mimo wszystko znacznie różni się od typowych powieści obyczajowych – przyznaję, że początkowo „natłok” dialogów powodował, że książka wydawała mi się... hałaśliwa, nieprzejrzysta, głośna. Słyszałam dialogi we własnej głowie, a wyobraźnia podpowiadała całą resztę. Z biegiem czasu przyzwyczaiłam się do tej formy literackiej. O czym jednak traktują „Milionerzy”? Spieszę z wyjaśnieniem.

Małżeństwo – Adam i Teresa Danielewiczowie mieszkają wraz z synkiem, 6-letnim Krzysiem i nianią (dawniej Teresy, obecnie jej syna), Pauliną w domu wielorodzinnym w Gdańsku. Adam jest lekarzem w Stoczni Gdańskiej, jego żona pracuje w Radiu Gdynia. Wydają się tworzyć normalną rodzinę, być „milionerami”, którym udało się odnaleźć szczęście w postaci ukochanej osoby i pełnego ciepła domu. Wszystko jednak zmienia się podczas domowych odwiedzin doktora u pewnej pracownicy Stoczni...

Powieść pisana jest w czasie teraźniejszym, w (szczątkowej) narracji pierwszoosobowej, która jednak z czasem zamienia się w narrację praktycznie „bezosobową”. Początkowo bohaterom towarzyszy kobieta, pragnąca przeprowadzić z nimi coś w rodzaju wywiadu-rzeki, przez pewien czas obserwować ich życie i opisać je. Choć z początku zadaje ona sporo pytań i aktywnie uczestniczy w życiu Danielewiczów i otaczających ich osób, z czasem usuwa się w cień, by w końcu zupełnie zniknąć ze sceny. Swoją drogą – to bardzo ciekawy zabieg literacki.


Mamy tu cały wachlarz postaci – czysto negatywnych (np. pan doktor, który wraz z rozwojem akcji okazuje się być zwykłą szują), neutralnych lub negatywno-pozytywnych (jak np. sąsiad Drążek czy jego współpracownik – Wacek) oraz pozytywnych, do których zaliczają się Paulina i bardzo jej bliski pan Wantuła. Bohaterowie tworzą pary – małżeństwo Danielewiczów, Paulina i p. Wantuła, Drążek i jego żona etc. Jedynym dzieckiem, a równocześnie naprawdę samotną (w dosłownym tego słowa znaczeniu) i cierpiącą postacią okazuje się Krzyś, wbrew swojej woli wplątany w sprawy dorosłych. Bohaterowie Fleszarowej-Muskat powodowani są własnym egoizmem, pogonią za nieuchwytnym szczęściem, ucieczką przed samotnością lub miłosnym zaślepieniem. Normalne, pozbawione niespodzianek, ale nienudne życie na własne życzenie zamieniają w koszmar, z którego nie potrafią się wyplątać. Oprócz własnego szczęścia niszczą spokój dziecka, najbardziej niewinnego w całej tej historii, cierpiącego przez egocentryczne zapędy ojca i zagubioną matkę, którzy z pogoni za własnymi marzeniami zapominają w końcu, że mają dziecko, jednocześnie wciągając je do swoich gierek i wykorzystując fakt, że Krzyś nie potrafi się przed tym obronić. Jedynymi osobami zauważającymi tragedię dziecka są Paulina i p. Wantuła, którzy stopniowo zaczynają zastępować chłopcu rodziców...

Przyznaję bez bicia, że kilka razy miałam ochotę odłożyć „Milionerów” na półkę i nigdy więcej do nich nie wracać. Byłam wręcz pewna, że nie dam rady, nie dociągnę do końca. Nie dlatego, że książka była nudna czy nie interesowały mnie losy bohaterów – wręcz przeciwnie! Lektura wywoływała we mnie jednak tyle emocji, że chwilami naprawdę musiałam robić sobie przerwę i skupić się na czymś innym. Ta powieść doprowadzała mnie do pasji, bezsilnej złości; byłam wściekła na bohaterów, na ich głupotę, egocentryzm, na to, jak strasznie nie myślą! Pana doktorka miałam ochotę złapać za fraki, „pogadać z nim po swojemu, a potem go zakopać w lesie”, a kiedy w końcu faktycznie dostał za swoje, z radości wykrzyknęłam: „I dobrze ci tak, (tu słowo nienadające się do publikacji)!”. Jak widzicie, emocje były i to duże.

Absolutnie nie zaliczam tego faktu na minus! Zadaniem książki jest poruszać, wywoływać u czytelnika reakcję, uczucia, empatię i sympatię lub jej brak w stosunku do opisywanych postaci. Co mi po książce, którą przeczytam, nie zbuduję żadnej więzi z bohaterami, nie przejmę się ich losem, a o lekturze zaraz zapomnę?

Szczególnie, że problematyka opisana w „Milionerach” jest niewydumana, realna. Wszystkie wydarzenia, emocje, postaci, dialogi – wszystko to opisane jest w tak autentyczny sposób, że czytelnik ma wrażenie śledzenia prawdziwych losów prawdziwej rodziny. Historia Danielewiczów to historia z życia wzięta, której bohaterem mógłby być każdy z nas; to historia zwykłej rodziny, mieszkającej w zwykłym domu i mającej tak naprawdę zwykłe problemy – historia, którą teoretycznie można potraktować nie jako fikcję literacką, ale opowieść prawdziwą, która gdzieś tam pewnie komuś się zdarzyła.

Podobnie prawdziwe, ale i smutne jest zakończenie książki. Targana emocjami przez cały czas przy ostatnim zdaniu nie wytrzymałam i rozpłakałam się. Ryczałam jak bóbr przez dobrych kilka minut i w ogóle nie mogłam się uspokoić. Nie tak miała się zakończyć ta historia, nie tak! Podobną reakcję wywołało we mnie jedynie pewne wydarzenie z „Ani z Zielonego Wzgórza” (ci z Was, którzy czytali tę książkę, na pewno wiedzą, którą scenę mam na myśli). Byłam zła na Danielewiczów, wściekła na autorkę, a mimo to niepozbawiona nadziei, ponieważ... istnieje kontynuacja „Milionerów”, którą w przyszłości być może opiszę. Tymczasem musiałam zrobić sobie przerwę od twórczości Stanisławy Fleszarowej-Muskat – nie dźwignęłabym tych emocji drugi raz w tak krótkim czasie. Wam jednak bardzo polecam lekturę pierwszej części, naprawdę warto.

„Milionerów” oceniam na 5 z 5 gwiazdek.
*****


Tytuł: „Milionerzy
Autor: Stanisława Fleszarowa-Muskat
Wydawnictwo: Edipresse Polska
Ilość stron: 333
Rok pierwszego wydania: 1961
Język: polski
Język oryginału: polski