Monday 21 October 2024

Roald Amundsen: „Zdobycie bieguna południowego” - recenzja książki


Witam Was po kilkuletniej przerwie i zapraszam na sentymentalną podróż do początku XX wieku – czasów ogromnych przemian politycznych, a także wyścigu wielkich odkrywców o zdobycie najbardziej oddalonych, niedostępnych miejsc na kuli ziemskiej; do ery badań prowadzonych przez takie osobistości jak Gerlache, Shackleton, Scott czy bohater dzisiejszej recenzji – Roald Amundsen.

Koniec XIX i początek XX stulecia uznawane są za złoty wiek badań antarktycznych (ang. „Heroic Age of Antarctic Exploration”), choć ówczesne badania nie ograniczały sie jedynie do tego regionu. Był to czas, w którym dalekie podróże w poszukiwaniu Przejścia Północno-Zachodniego czy próby zdobycia jednego z dwóch biegunów fascynowały świat, a kolejne dosniesienia o sukcesach wypraw elektryzowały opinię publiczną.

Jednym z najgłośniejszych okazał się odbywający się w latach 1910-1912 wyścig Roberta F. Scotta z Roaldem Amundsenem o zdobycie bieguna południowego – mimo że marzeniem tego drugiego od zawsze było dotarcie do przeciwnego zakątka Ziemi. Amundsen przez długi czas nie zdradzał swych planów nawet towarzyszom podróży; jej oficjalny plan zakładał rejs po innej trasie, jednak według zapewnień norweskiego polarnika wszyscy uczestnicy mającej odbyć się wkrótce wyprawy na biegun z ochotą przystali na próbę dopłynięcia do najbardziej wysuniętego na południe miejsca na kuli ziemskiej.

Książka Amundsena rozpoczyna się opisem przygotowań do podróży oraz tłumaczenia z uznawanego przez wielu za nieuczciwe współzawodnictwa ze Scottem. Chwilami trudno się połapać w opisach geograficznych nie studiując książki z mapą w ręce, ale taki już urok podobnych publikacji. Warta odnotowania jest natomiast podkreślana przez Amundsena w wielu miejscach przezorność i przewidywanie ewentualnych trudności, a co za tym idzie odpowiednie dostosowanie zabieranego w podróż sprzętu, ubrań i zwierząt.

Właśnie, zwierzęta. Temat raczej trudny. Mam dość liberalne poglądy w pewnych kwestiach, jednak tresowanie i zmuszanie psów do posłuszeństwa biciem zdecydowanie się w nie nie wpisuje. Norweg z zachwytem opisywał w późniejszych rozdziałach to, jak bardzo zwierzaki kochały tego czy tamtego uczestnika wyprawy, a mnie się wydaje, że zwyczajnie się ich bały. Bardzo nie spodobało mi się też zabijanie psów po dotarciu do takiego a takiego punktu tylko dlatego, że nie były już potrzebne – tego rodzaju akcje zgrzytały mocno w starciu ze szlachetnością i zdroworozsądkowym podejściem, tak często podkreślanych przez Amundsena. I nie pomaga tu fakt, że wydarzenia te miały miejsce ponad sto lat temu.

O ile cokolwiek mogę tu zaliczyć na plus, to chyba tylko fakt, że martwe zwierzęta nie były wyrzucane, z pożytkowane w całości – czy przez ludzi, czy przez inne psy.

Czytając lekturę odnosiłam wrażenie, że największy nacisk położono tu nie na samą próbę zdobycia bieguna, a raczej na to, z jaką ilością przygotowań wiązało się takie przedsięwzięcie. Chwilami mnie to drażniło, jednak biorąc pod uwagę nieszczęsną historię Scotta, po czasie uważam, że Amundsen miał rację – dotrzeć do 90°S to jedno, wrócić z niego w takim samym składzie (i w ogóle wrócić), to zupełnie inna sprawa. Przezorność Norwega, choć czasem pozornie przesadzona, zdecydowanie pomogła mu w osiągnięciu celu oraz szczęśliwym doprowadzeniu całej wyprawy z powrotem do bazy wypadowej. Polarnik zabierał ze sobą jedynie najpotrzebniejsze sprzęty, dzięki świetnie dobranych kompanom wspaniale potrafił odnaleźć się w ekstremalnych warunkach i przede wszystkim nie lekceważył przeciwnika, jakim była Antarktyda.

Jeden rozdział książki szczególnie przypadł mi do gustu; to w nim właśnie Amundsen oprowadza wyimaginowanego gościa po całym Framheimie (czyli bazie na Lodowcu Szelfowym Rossa), pokazując mu codzienne życie polarników oraz wprowadzane rozwiązania. Niesamowite były opisy podziemnych, czy też raczej podśnieżnych tuneli, pomieszczeń, rozkładu całego obozu. Podczas czytania tych fragmentów miałam wrażenie, że oto razem z bohaterem obchodzę wszystkie zabudowania, przeciskam się przez wąskie lodowe tunele i czuję na twarzy lodowaty wiatr.

Sama wyprawa na biegun o dziwo trochę mnie znudziła. Opisy straszliwych skupisk lodu, pasm górskich, szczelin i urwisk wciąż nasuwały mi pytanie „Po co? Po co w to brnąć, ryzykować życie swoje, towarzyszy, zwierząt?”. Ale Amundsen się nie poddawał i w końcu dotarł do upragnionego celu. Tylko czy na pewno?

„Nie mogę powiedzieć, że osiągnąłem wówczas cel mego życia. (…) nikt nie był bardziej oddalony od celu swego życia niż ja w owej chwili. Od dzieciństwa marzyłem o biegunie północnym, a zdobyłem południowy”.

I to rozczarowanie rzeczywiście nie do końca udało się Norwegowi ukryć. Wydawało mi się, że podjął się wyścigu ze Scottem tylko dlatego, że mógł. Na pierwszych kartach książki jeszcze o nim wspominał, po powrocie z bieguna natomiast pojawiła się jedynie krótka informacja, że nikt nic nie wiedział o losach Terra Novy (statku angielskiego odkrywcy). Dziwi to szczególnie biorąc pod uwagę, że kilka lat później Norweg wyruszył z akcją ratowniczą na pomoc człowiekowi, którego – w przeciwieństwie do Scotta nie było za co podziwiać. Ale to już tylko taka moja dygresja.

Czego jeszcze mi zabrakło? Zdjęć. Amundsen co rusz pisał o uwiecznianiu różnych ciekawych lokalizacji, współtowarzyszy czy siebie. O ile rozumiem brak możliwości umieszczenia fotografii w pierwszym wydaniu, o tyle wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach nie powinno być to problemem, szczególnie że część z nich dostępna jest w domenie publicznej. Po przeczytaniu wyszukałam sobie niektóre obrazy w Internecie, ale było już po ptakach. Myślę, że dołączenie oryginalnych zdjęć do książki wywarłoby na czytelniku duże wrażenie.

Żeby nie było: Amundsena wielbię, podziwiam, jestem zachwycona tą postacią. Nie do końca chciało mi się wierzyć, że wszystko podczas wyprawy przebiegało tak gładko – nie dochodziło do wymiany zdań, nikt się nigdy na nic nie poskarżył i tak dalej. Trzeba mu jednak przyznać, że dokonał rzeczy wielkiej, nawet jeśli nie to było jego marzeniem. Dzięki takim właśnie ludziom poznajemy tajniki przyrody, zasady funkcjonowania świata, uczymy się, jak o niego dbać. I choćby nie wiem jak bardzo przesłodzona była wersja Amundsena, tych zasług nikt mu nie odbierze.

Książkę oceniam na 4 z 5 gwiazdek.
****