„Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” to powieść, na którą trafiłam przypadkowo, przeglądając katalogi pewnej internetowej „biblioteki”. Humorystyczny tytuł od razu przyciągnął moją uwagę, z początku wzięłam go jednak za nowe wydawnictwo. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że książka po raz pierwszy została wydana w 1889 roku! Uradowana, że tak wspaniale wpisze się w kanwy tego bloga, niemal natychmiast zabrałam się do czytania.
Historia zaczyna się podczas wieczornego
spotkania trzech przyjaciół – Harrisa, George’a i Jerome’a (który w książce
opisywany jest jako „J.”), hipochondryka, przeświadczonego o tym, że cierpi na
niemal wszystkie choroby świata, i to w ostrym ich przebiegu. Podczas rozmowy
mężczyźni dochodzą do wniosku, że koniecznie potrzebują dłuższego urlopu,
najlepiej na wodzie. Rozważając wszelkie za i przeciw, w końcu decydują się na
prawie dwutygodniową wycieczkę łódką po Tamizie. Już podczas przygotowań do
wyprawy okazuje się, że niełatwo będzie im wpakować na nią siebie, zapasy oraz
psa Jerome’a, Montmorency’ego. W końcu jednak Harris i J. ruszają w podróż, po
drodze zabierając na pokład pracującego jeszcze tego dnia George’a – urlop może
się rozpocząć!
Powieść autorstwa Jerome’a K. Jerome’a to
lektura dość nietypowa. Nie zawiera bowiem typowej fabuły, a bieżące wydarzenia
stanowią raczej tło dla dygresji i anegdot, którymi cały czas raczy czytelnika
narrator. Przygody z podróży przeplatane są co chwilę zabawnymi wspomnieniami
J. z przeszłości, nierzadko związanymi z jego kompanami i psem oraz historią
odwiedzanych przez nich miejscowości. Opowieści te przeważnie stawiają
opisywane postaci w sposób prześmiewczy i w dość negatywnym świetle, choć
Jerome i sobie samemu nie szczędzi przy tym krytyki. Typowo angielski, cięty
humor, obecny w większości przedstawianych wydarzeń oraz doskonałe zdolności
obserwacyjne J. już od pierwszych stron wywoływały u mnie niekontrolowane
wybuchy wesołości, a same historie były interesujące i sprawiały, że nie
potrafiłam przestać czytać.
„Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” to jednak książka nie pozbawiona wad. Choć to oczywiście jedynie moje subiektywne odczucie, nie do końca potrafiłam ukryć ziewanie w trakcie czytania niektórych opisów przyrody. Z opisami jako takimi nie mam w zasadzie problemu, ale ponieważ nigdy nie byłam nad Tamizą, zupełnie nie potrafiłam wyobrazić sobie przestawianych w powieści krajobrazów. Nie należę również do amatorów angielskiej historii, więc fragmenty opisujące wydarzenia z przeszłości starałam się czytać jak najszybciej, ponieważ nie do końca mnie interesowały. Tu i ówdzie pojawiały się bardziej zajmujące fragmenty, jednak zdecydowana większość nie przypadła mi do gustu.
Zachwyciło mnie natomiast przedstawienie
postaci! Celne, ironiczne uwagi Jerome’a i jego towarzyszy sprawiały, że mimo
nudnawych (moim zdaniem) opisów otaczającej ich przyrody, dosłownie połknęłam
tę książkę. Chwilami trudno mi było zresztą uwierzyć, że powieść ma już ponad
100 lat – czy to dzięki fantastycznemu tłumaczeniu Tomasza Bieronia czy rewelacyjnemu
oryginałowi – język, którym została napisana został dobrany perfekcyjnie. Nie
brakuje tu współczesnych i potocznych zwrotów, czasem zupełnie, wydawałoby się,
nie pasujących do tak starej książki. Adnotacje narratora dotyczące wartych zwiedzenia
knajp i lokali nadają jej w dodatku niemal charakteru przewodnika turystycznego
po Tamizie. Wszystko to sprawia, że trudno mi porównać ją z jakąkolwiek inną
czytaną przeze mnie w ostatnich latach lekturą.
„Trzech panów w łódce (nie licząc psa)” polecam
fanom specyficznego angielskiego dowcipu, amatorom historii (szczególnie
angielskiej), powieści humorystycznej oraz wszystkim, którzy mają ochotę na
lekką, niewymagającą lekturę, która uczy i bawi.
Powieść Jerome’a K. Jerome’a oceniam na 4 z 5
gwiazdek.
****