Doktora Dolittle pamiętam ze szkolnej biblioteki. O ile się nie mylę, w podstawówce przeczytałam nawet którąś część jego przygód, jednak poza sympatycznym wspomnieniem nie pozostawiła ona w mojej głowie żadnych śladów. Ze względu na dość ponurą atmosferę czytanych niedawno przeze mnie książek (vide: „Lot nad kukułczym gniazdem”, „Germinal” czy „Na Zachodzie bez zmian”), postanowiłam przerzucić się na nieco lżejszą lekturę; tak oto w moje ręce trafiła powieść dla dzieci Hugh Loftinga.
Akcja całej historii rozgrywa się
prawdopodobnie na początku XIX wieku, choć trudno w niej doszukać się
konkretnych dat lub choćby dokładnego miejsca, w którym mieszkał doktor. Dolittle,
lekarz praktykujący od lat w niewielkim angielskim miasteczku nad rzeką Marsh,
jest równocześnie wielkim miłośnikiem zwierząt. Z czasem jego chęć niesienia im
pomocy sprawia, że lekarz „dorabia się” na swoim podwórzu małpki czy…
krokodyla, co sukcesywnie odstrasza ludzką klientelę. Gdy podczas rozmowy z
papugą Polinezją Dolittle dowiaduje się o istnieniu języka zwierząt, postanawia
nauczyć się go, aby po pewnym czasie zupełnie zrezygnować z praktyki lekarskiej
na rzecz kliniki weterynaryjnej.
Znajomość języków zwierząt pozwala mu niemal
bezbłędnie stawiać diagnozy i sprawia, że jego sława niesie się dalekim echem
aż za oceany. To właśnie sprawia, że pewnego dnia doktor zostaje wezwany do
Afryki w celu uratowania tysięcy małp…
„Doktor Dolittle i jego zwierzęta” to powieść nieskomplikowana
i przeznaczona zdecydowanie dla młodszego czytelnika. Brak tu raczej głębokich
przemyśleń, filozofii czy przydługich opisów przyrody, mnóstwo natomiast
zwrotów akcji i zabawnych, choć nierzadko i niebezpiecznych przygód. Podczas
swojej podróży weterynarzowi przyjdzie zmierzyć się brakiem pieniędzy, afrykańskim
królem czy nawet piratami, jednak z każdej opresji wychodzi cało, przeważnie
dzięki ogromnej pomocy oddanych mu zwierzaków. Jego bezinteresowność, znajomość
ich języków i dobre serce sprawiają, że jest znany i szanowany zarówno przez zwierzęta
lądowe, wodne jak powietrzne na całym świecie i w każdej chwili może liczyć na
ich wsparcie.
To właśnie wspaniała więź łącząca człowieka z
naturą tak bardzo urzeka w tej książce. Ciekawie wplecione w historię są
również typowe cechy różnych zwierząt – spryt małp czy duma i porywczość lwów,
wcale nie tak dalekie od prawdy. Młodszemu czytelnikowi, jeszcze
niezaznajomionemu ze światem zwierzaków, może ona posłużyć jako doskonałe
wprowadzenie.
Wydaje mi się zresztą, że lektura jako taka
przeznaczona jest właśnie tej grupie odbiorców. Dorosłemu czytelnikowi z
pewnością nie umknie naiwność historii czy praktyczny brak „głębokich
przemyśleń”. Trudno zresztą się tu tego doszukiwać, wszak książeczka ma bawić i
uczyć i moim zdaniem świetnie spełnia swoje zadanie. Mnie co prawda nie
zachwyciła, była jednak miłą odmianą od towarzyszącej mi ostatnio ponurej
literatury, poza tym byłam ciekawa dalszych przygód doktora i jego ferajny i
zastanawiałam się, jak wybrnie z kolejnej opresji. Ponadto bardzo podobały mi
się wątki ukazujące znaczenie przyjaźni i lojalności, zasad fair play i brak
przemocy towarzyszący perypetiom Dolittle’a. Choć wystawiany na wiele prób w –
z pozoru wydawałoby się – beznadziejnych sytuacjach, zawsze potrafił znaleźć
wyjście z opresji, nikogo przy tym nie krzywdząc.
„Doktor Dolittle i jego zwierzęta” to prosta,
niewymagająca lektura akurat na zimowe, ciemne wieczory. Zdecydowanie polecam
ją wszystkim, którzy choć na chwilę wraz z dzieckiem (lub samemu, czemu nie?) chcieliby
oderwać się od problemów czy zmartwień. Ta powieść w mig przeniesie Was ponad sto
lat wstecz do krainy wspaniałej przygody i pięknej, bezinteresownej więzi
człowieka ze zwierzętami.
Książkę „Doktor Dolittle i jego zwierzęta” oceniam
na 4 z 5 gwiazdek.
****