Thursday 2 March 2017

Jacek Hugo-Bader: "Biała gorączka" - recenzja.


Jakiś czas temu ambitnie postanowiłam skoncentrować się na czytaniu reportaży. Ponieważ moje zbiory pod tym względem przedstawiały się wyjątkowo biednie i nie do końca wiedziałam, co tak naprawdę chciałabym przeczytać, zaczęłam szukać interesujących książek na chybił-trafił. Dość szybko odkryłam szeroko polecaną „Białą gorączkę” Jacka Hugo-Badera. Książka reportera, który rzekomo „uwielbia Rosję i byłe kraje Sojuza”, miała być pozycją niezwykłą, ukazującą postsowiecki świat z nowej, nieznanej przeciętnemu turyście, perspektywy. Ucieszyłam się bardzo, gdyż miałam nadzieję dowiedzieć się czegoś nowego, czegoś,  o czym nie pisze się w podręcznikach. Liczyłam m.in. na opowieści o Tuwińcach - mistrzach śpiewu gardłowego - czy podróżach wgłąb tajemniczych postsowieckich republik. Stało się jednak inaczej. 

Książka zaczyna się dość przygnębiającym rozdziałem o przygotowaniach Hugo-Badera do wyprawy. Wyprawy zupełnie niepotrzebnej, niebezpiecznej i zbyt drogiej. Autoporównanie reportera do postaci takich jak Kolumb, Amundsen czy Nansen wywołało na mojej twarzy pierwszy grymas. Pomyślałam, że niemożliwe, żeby ktoś był aż takim megalomanem, więc pewnie to jakiś kiepski żart. Dalej było jednak tylko gorzej. 

Na wstępie autor stara się o dotację oraz samochód, który miałby mu służyć w trakcie podróży na Syberię. Kiedy jednak otrzymuje intratną propozycję od jednej z polskich firm, oznajmia, że samochód jednak nie będzie mu potrzebny. Osobiście mam inne zdanie na temat profesjonalnego podejścia do tego typu przedsięwzięć, ale widocznie się nie znam. Na miejscu prezesa tejże firmy następnym razem zastanowiłabym się dwa razy, zanim zgodziłabym się wspomóc podobną wyprawę. 

Po zakupie kilkunastoletniego UAZ-a za wschodnią granicą, Hugo-Bader zleca przygotowanie samochodu do warunków arktycznych znalezionemu w internecie rosyjskiemu mechanikowi. W trakcie prac okazuje się oczywiście, że Rosjanin ma układy z mafią (jakże by inaczej...), „zalega gangsterom z haraczem, a teraz jeździ po mieście i próbuje pożyczyć pieniądze”. Witajcie, stereotypy! 

Ogromna część rozdziału opisuje fatalny stan rosyjskich dróg, milicji i systemu prawnego. Opinie o wiecznie pijanych, nieprzestrzegających przepisów kierowcach, skorumpowanych urzędnikach i złodziejskim narodzie zajmują więcej miejsca niż faktyczne przygotowania do podróży. Pojawiają się również jakże sugestywnie przedstawione bary i kawiarnie. Pozwolę sobie przytoczyć kolejny fragment: „To najczęściej obskurne budy, baraki, większe kioski. Im dalej na wschód, tym bardziej paskudne. Brudna cerata, tłuste widelce, nie ma gdzie umyć rąk, a za potrzebą trzeba wyjść na zewnątrz”.  Przypadkowy podróżny nie ma  więc co liczyć na sielskie klimaty, regionalną kuchnię czy ciepłe, słowiańskie przyjęcie. Z opisu reportera jasno wynika, że w przydrożnym rosyjskim barze prędzej niż coś do jedzenia można dostać w ryj, zamiast miejscowych delikatesów do wyboru jest jedynie sekretnie pędzony bimber najpodlejszego gatunku, a łazienka to po prostu głęboki dół za stodołą. Brnęłam jednak dalej. 

Już podczas pierwszego, krótkiego pobytu na rosyjskiej ziemi, Hugo-Bader spotyka różne osobistości – między innymi Kazacha, który kupiwszy w Niemczech używany samochód zmuszony był oddać skorumpowanym milicjantom m.in. marynarkę, zapasowe koło, rzeczy osobiste i wykręcone boczne lusterka, ponieważ inaczej nie miałby szans dojechać do domu. Wcześniej człowiek ten oddał im również ostatnie pieniądze i  z tego względu nie jadł od kilku dni. To jedynie wstęp do szerokiego opisu Homo russicus, czyli Człowieka rosyjskiego, tak chętnie opisywanego przez autora na kartach książki.

Według Hugo-Badera typowy Rosjanin to, bezrobotny, zdeprawowany, brudny, zdemoralizowany zapijaczony złodziej (bo jak wiadomo „każdy pijak to złodziej”), nierzadko półanalfabeta żyjący na skraju nędzy w baraku skleconym z ukradzionej blachy i przemyconych z pobliskiego lasu gałęzi. Ponadto najczęściej z wyrokiem na koncie i żywioną w sercu nienawiścią do milicji i całego aparatu urzędniczego. 

Sam autor przyznaje jednak, że sam nie miał większych problemów z milicją. Jego pojawienie się w tym biednym, zacofanym kraju, a także szlachetny cel przyświecający podróży robiły na stróżach prawa „tak piorunujące wrażenie, że pozwalali mi przenocować w samochodzie na swoim poście (...). Innym razem w honorowej asyście odwieźli mnie do hotelu w mieście i sami odstawili mój pojazd na ciepły parking pod dachem.”
Brakuje mi tu jeszcze czerwonego dywanu, wanny z pachnącą, spienioną wodą i autografów. 

Poza skorumpowanymi milicjantami, brudnymi, śmierdzącymi i pijanymi włóczęgami, autor spotyka na swej drodze również człowieka, którego żona właśnie została zamordowana. Przez mafię. Kluczem do kół, wyrzuconym z innego samochodu przy prędkości 140 km/h. Ot tak. A później mafia pojechała sobie dalej.
Nawet nie wiem jak to skomentować.

Ostatni fragment opowiada natomiast o przygodach reportera na stacji benzynowej, na której prawie został pobity, ponieważ tankował do UAZ-a najlepszą benzynę, co było wbrew panującym zwyczajom. Oczywiście, żaden rozsądny Rosjanin nie tankuje na raz więcej niż 5l najtańszej benzyny, bo na więcej po prostu go nie stać. Przy odjeździe miejscowe męty patrzyły na autora, jakby „świnię karmił szparagami albo psu dawał polędwicę”. Czyli jak na Rosjan przystało.

Zaczęła się wielka podróż, a my szczęśliwie dobrnęliśmy do końca pierwszego, 30-stronicowego(!!!) rozdziału.

***

Takich rozdziałów jest w książce 20 (policzyłam!), a każdy z nich ukazuje gorszy i ohydniejszy od poprzedniego obraz rosyjskiego społeczeństwa. Nie chcę tracić czasu na analizowanie każdego z nich, zresztą poza szerokością geograficzną niewiele się tu zmienia. Z „reporterskich” opisów Hugo-Badera wynika, że Rosja to kraj alkoholików, złodziei, prostytutek, kazirodztwa, biedoty, bezzębnych analfabetów, bandytów, mafii, zacofania kulturowego i technicznego oraz bezrobocia. Jednym słowem – obraz nędzy i rozpaczy.

Nie chodzi bynajmniej o to, że w mojej opinii to kraj mlekiem i miodem płynący. Nie uwierzę jednak, że nie ma on do zaoferowania kompletnie nic poza nielegalną bronią, dziwkami i samogonem. Bieda, korupcja i przestępczość są wszędzie, nie tylko na Wschodzie! Portret Rosji przedstawiony w tej książce jest tak krzywdzący, że nie potrafię znaleźć słów, które mogłyby opisać moją niechęć i zażenowanie w trakcie czytania. I nie były to uczucia kierowane do bohaterów tej pozycji, a do jej autora. Nadal nie rozumiem jego usilnych prób zohydzenia czytelnikowi tego kraju już na pierwszych kartach książki. Chyba nigdy dotąd nie czytałam zresztą publikacji tak tendencyjnej, że wręcz szkodliwej – publikacji nazwanej szumnie „reportażem”.

Ponadto przez cały czas nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że Hugo-Bader traktuje swoich rozmówców nie tyle z wyższością, co zwykłą pogardą. On, człowiek światły i wykształcony, prezentował się we własnym mniemaniu jako objawienie dla miejscowego plebsu, nie potrafiącego nawet przeliterować własnego imienia.

Nie dobrnęłam do końca, po ok. ¾ gniewnie rzuciłam ją na półkę, absolutnie odmawiając czytania kolejnych „dzieł” tego autora.

Książki nie polecam nikomu, kto liczy na rzetelny, obiektywny reportaż. W ogóle nikomu jej nie polecam, bo po prostu nie jest tego warta.

Publikacja otrzymuje ode mnie 1 z 5 gwiazdek – za ciekawą okładkę.

*