Książki
Camilli Läckberg widuję ostatnio
dosłownie wszędzie. Nie wiem, czy już kiedyś o tym pisałam, ale
dotychczas nie byłam miłośniczką kryminałów (thrillerów –
jak zwał, tak zwał). Wszystko się zmieniło, kiedy przyjaciółka
poleciła mi „Fabrykantkę aniołków”, która zresztą od
pewnego czasu stała na mojej półce. Kupiłam ją przypadkiem, bo
kosztowała dosłownie parę groszy, ale jakoś nie mogłam przekonać
się do czytania. W końcu z braku laku postanowiłam spróbować
i... przepadłam.
Na początku historii
poznajemy od razu kilkoro bohaterów – to znaczy ja poznałam, bo
okazuje się, że „Fabrykantka aniołków” to któraś tam
(bodajże ósma) część tzw. Sagi o Fjällbace, ale oczywiście nie
zadałam sobie trudu przeczytania poprzednich. Nie dzieje się nic
ciekawego, przechodzimy do rozdziału drugiego i... niespodziewanie
przenosimy się do roku 1908. I tu właśnie powieść zaczęła mnie
niesamowicie interesować. Uwielbiam wszystko, co związane z tamtymi
czasami, a historie kryminalne ich dotyczące to po prostu wisienka
na torcie – tym bardziej, że w tym przypadku intryga wydawała się
naprawdę ciekawa. Zacznijmy jednak od krótkiego streszczenia, o co
w tym wszystkim chodzi.
Po latach nieobecności w
rodzinnych stronach, Ebba postanawia wrócić do domu, który należał
kiedyś do jej rodziny, leżącego na uroczej wyspie Valö.
Ma być to zresztą forma terapii po utracie dziecka, o czym napiszę
w dalszym akapicie. Spokój Ebby i jej męża szybko zostaje jednak
zburzony – ktoś czyha na życie kobiety i za wszelką cenę
próbuje przepędzić ją z wyspy. Jaki ma w tym cel? Kim właściwie
jest Ebba i jaki jej jest związek z wydarzeniami sprzed 100 lat?
Książka podzielona jest
na wiele krótkich rozdziałów, a każdy z nich dotyczy innej grupy
bohaterów, miejsca lub czasu. Część historii dzieje się w
czasach współczesnych, część jeszcze na początku XX wieku. Mimo
że nadal nie cierpię tego zabiegu, muszę przyznać, że w tym
przypadku autorce udało się osiągnąć pożądany zapewne efekt
zaciekawienia czytelnika, o co w tym wszystkim tak naprawdę chodzi i
co wspólnego mają wydarzenia sprzed wieku ze współczesnymi.
Narracja prowadzona jest w formie trzecioosobowej, a zdarzenia z
przeszłości, przynajmniej w moim wydaniu, opisane są kursywą –
i choć trudno pomylić ówczesne zdarzenia z dzisiejszymi, jest to
miły dla oka efekt graficzny.
Fabuła jest niesamowicie
pokręcona – mamy tu mnóstwo bohaterów (których zresztą często
myliłam), historii różnych ludzi, przeskoki czasowe. Całość, z
początku dość chaotyczna, pozwala się jednak szybko ogarnąć, a
kolejne rozdziały rozbudzają ciekawość co do dalszej fabuły.
Również pojawienie się pewnej historycznej postaci, która od
dawna mnie interesuje, i połączenie jej losów z jedną z
bohaterek, nadaje książce rewelacyjnego klimatu. W ogóle jeśli
chodzi o klimat, to powieść naprawdę pierwszej wody.
Co natomiast podobało mi
się mniej? Przede wszystkim wszechobecne cierpienie dosłownie
połowy bohaterów z powodu utraty dzieci. Ja rozumiem, że to
trudny, na pewno smutny temat, ale do cholery. W pewnym momencie
miałam serdecznie dość czytania opisów przeżyć wewnętrznych
protagonistów, które dotyczyły tylko tego jednego tematu,
szczególnie, że kompletnie nic nie wnosiły one do fabuły (może
poza wybitnym spowalnianiem akcji). Rozumiem, że celem było
wywołanie współczucia u czytelnika, ale co za dużo, to niezdrowo.
Druga sprawa to imiona
bohaterów. Przez 3/4 książki nie potrafiłam określić, kto jest
czyją matką, a kto czyim mężem. Imiona bohaterów są do siebie
niesamowicie podobne, szczególnie dla mnie, nieosłuchanej z
językiem szwedzkim. Ustawicznie myliłam Erikę z Ebbą i Emmą, a
nawet Ernstem (którym był psem jednego z bohaterów), Martina z
Mårtenem
i Torbjörna
z Tordem. Tak, jak gdyby
alfabet szwedzki składał się z kilku liter. Nie jestem ekspertem,
więc może ktoś z Was mnie oświeci – w Szwecji wszyscy nazywają
się na E, M albo T?
To
jednak drobnostki, które nie miały w moim przypadku większego
wpływu na odbiór książki i zależą od gustu czytelniczego. Mnie
„Fabrykantka aniołków” porwała od pierwszych stron i ta
fascynacja kosztowała mnie kilka nieprzespanych nocy. Po prostu nie
mogłam doczekać się kolejnych rozdziałów, byłam ciekawa
dalszego rozwoju historii i zakończenia zagadki, które zresztą nie
zawiodło moich oczekiwań. Do dziś uważam zresztą, że to
najlepszy współczesny thriller, jaki czytałam (a twórczością
Camilli Läckberg
udało mi się też
zarazić Mamę), nawet mimo tego, że nie czytałam poprzednich
części.
Wszystkim,
którzy choć na kartach książki chcieliby przenieść się do
Szwecji, również tej sprzed lat, a także tym, którzy cenią sobie
dobrą intrygę i konkretne emocje w trakcie czytania, serdecznie
polecam tę powieść. Wszystkim innym zresztą też, bo warto.
„Fabrykantkę
aniołków” oceniam na 5 z 5 gwiazdek.
*****
*****
Tytuł: „Änglamakerskan” / „Fabrykantka aniołków”
Autor: Camilla Läckberg
Wydawnictwo: Ullstein
Ilość stron: 455
Rok pierwszego wydania: 2011
Język: niemiecki
Język oryginału: szwedzki