Historie kryminalne
uwielbiam od zawsze. Jako dziecko podkradałam ojcu „Detektywa”,
zza winkla podglądałam czasem 997, a w późniejszym wieku z
zapałem oglądałam na Discovery „Detektywów sądowych” czy
inną „Doktor Dżi”. Dziś wciąż jeszcze żywo interesuję się
kryminalistyką w ogólnym pojęciu, choć zdecydowanie bardziej
fascynują mnie zbrodnie z XIX i pierwszej połowy XX wieku czy
okresu PRL. Kiedy na stronie Wydawnictwa Psychoskok zobaczyłam
zapowiedź „Historii kryminalnych, wiek XIX”, dosłownie
zaświeciły mi się oczy i natychmiast zapragnęłam ją przeczytać.
Z ogromną nadzieją zasiadłam do lektury. Niestety, czekało mnie
gorzkie rozczarowanie.
Spodziewałam się
barwnych opisów najciekawszych spraw kryminalnych sprzed 200 lat,
szczegółów dotyczących przewodu sądowego, portretów
psychologicznych sprawców i ofiar oraz powiewu tajemnicy czasów,
które bezpowrotnie minęły. Tymczasem musiałam zmierzyć się z
publikacją, składającą się z ponad 80 rozdziałów, z czego
każdy poświęcony został co najmniej jednej historii – historii
nierzadko krótkiej, opisanej na 1-2 stronach, na zasadzie: „W roku
18... X zabił Y za to i za to i został skazany na...” – koniec
sprawy, lecimy z kolejną.
Z początku myślałam
wręcz, że dostałam wadliwy egzemplarz e-booka, część rozdziałów
sprawiała bowiem wrażenie niedokończonych, wręcz urwanych w
połowie. Służę przykładem (jednym z wielu):
Sprawę trybunał kasacyjny przekazał niższej instancji sądowej do ponownego rozpatrzenia. Skoro sąd kasacyjny zmienił postanowienia sądu okręgowego, należy spodziewać się, że następna rozprawa przyniesie łagodny wyrok dla nierozważnych młodzieńców. Prawdopodobnie otrzymają karę pieniężną za zakłócenie spokoju w porze nocnej.
Sprawa sprzed ponad 100
lat. Naprawdę nie dało się ustalić, jakie wyroki otrzymali
oskarżeni? Po co więc w ogóle pisać o całej historii, tym
bardziej, że w tym przypadku nie chodziło o żadną zbrodnię,
tylko głupie kawały bandy dzieciaków? Takich rozdziałów,
kończących się stwierdzeniem, że oskarżeni zostali oddani do
dyspozycji sądu i tyle, jest całkiem sporo, a ja do tej pory nie
mogę wyzbyć się wrażenia, że autorzy kierowali się ilością
opisywanych przypadków, a nie ich jakością. Oczywiście, każde
przestępstwo zasługuje na potępienie, ale w książce tej nie ma
chyba przypadku, którego nie można by zastąpić jakimkolwiek innym
– efekt byłby dokładnie taki sam, ponieważ brakuje w niej spraw
niepowtarzalnych i nadzwyczajnych. To po prostu masa mniej lub
bardziej zwykłych spraw kryminalnych. I tyle. Trudno wracało mi się
do przerwanej raz lektury, która w pewnym momencie zaczęła mnie po
prostu nudzić.
Nie podobało mi się
również ocenianie bohaterów dramatu przez autorów, szczególnie
takie jak to:
Twierdzenie, że przestępcy „uczyli się pracować”, można uzasadnić tym, że kary poprawcze dotykały najczęściej włóczęgów, żebraków, nieletnich złodziejaszków, drobnych oszustów i prostytutki – czyli osoby czujące obrzydzenie do pracy.
Zastanawiam się, kto dał
Piotrowi i Karolowi Ryttlom prawo do pisania w ten sposób o
kimkolwiek. À propos pisania...
Dawno nie czytałam
książki napisanej w tak złym stylu. Początkowo opisywane w czasie
teraźniejszym historie nagle zastąpione zostały narracją w czasie
przeszłym, jak gdyby autorzy nie mogli się zdecydować, jak
właściwie chcą ją prowadzić. Również budowa zdań znacząco
zmieniała się (jaka cudowna aliteracja!) w trakcie lektury –
pierwsze rozdziały pisane są krótkimi przeważnie zdaniami,
natomiast te późniejsze – o wiele dłuższymi, bardziej
złożonymi. To wszystko można by jednak przemilczeć, gdyby nie
fatalny styl narracji:
Deklaracje jego są daleko idące: niech tylko opuści męża, a będzie ją utrzymywał, wykształci, rozwiedzie z mężem i poślubi.
Kto, kogo i z kim?
Strasznie to skomplikowane.
Najbardziej podejrzaną Franciszkę S. dziedzic wzywa do dworu. Przychodzi razem z ojcem, który pertraktuje z Michałem S.
Kto przychodzi z ojcem?
Franciszka S. czy dziedzic?
(...)więc Antoni S. wpada na pomysł zdobycia brakującej kwoty i wykorzystać w tym celu swoje stanowisko służbowe.
Aha.
W końcu znudziło mi się
zresztą zaznaczanie każdego podobnego miejsca, ale wierzcie – nie
brakuje ich w całej książce.
Czego mi jeszcze zabrakło?
Rysu historycznego! Jakichkolwiek dodatkowych informacji,
pozwalających czytelnikowi zrozumieć, o co chodziło w całej
sprawie, na czym polegała wina oskarżonych, dlaczego popełnione
czyny uważano za zabronione. Najbardziej uderzyło mnie to w
rozdziale „Zdrada państwa czy niefrasobliwość”. Okazuje się,
że w 1809 roku Jan Petiskus, jest w posiadaniu drukowanego listu
generała Jose Palafoxa do francuskiego generała Lefebvre. Daje ten
list do kolejnego przepisania, narażając się w ten sposób na
zarzut rozpowszechniania treści szkodliwie wpływających na
świadomość narodową.
Dlaczego? Co takiego
zawierała treść listu? Kim byli Jan Petiskus, generałowie Palafox
i Lefebvre? Co było podstawą dla oskarżenia o obrazę majestatu?
I dlaczego rozdział znów kończy się tym, że sąd kasacyjny
odsyła sprawę obwinionego Petiskusa do sądu kryminalnego w celu
ponownego rozpatrzenia? Skoro nie doszukano się wyników
zakończenia sprawy, po co w ogóle o niej pisać? Nie wiem.
Żeby jednak nie było, że
tylko piszczę. Część historii okraszonych jest rysunkami/obrazami
(na czytniku chwilami trudno rozpoznać szczegóły), które stanowią
ładne uzupełnienie opisywanych spraw – za ten pomysł przyznaję
autorom plusik. Kolejny należy się za kilka ciekawych informacji,
jak na przykład to, że w osnowie do (…) Powszechnego Prawa
Kryminalnego pospolity nierząd nazywany jest po prostu
„kurewstwem... Przyznaję, tu roześmiałam się w głos. :)
Ponieważ jest to część
pierwsza „Historii...” nie tracę nadziei, że kolejna okaże
się lepsza, zarówno pod względem merytorycznym jak wyboru spraw
kryminalnych. Myślę, że ciekawe zbrodnie, opisane stylem innym,
niż ten wyjęty rodem z portali historycznych, naprawdę wyszłyby
publikacji na plus. Póki co nie jestem niestety w stanie dać
książce więcej niż dwóch gwiazdek – a szkoda, tym bardziej, że
akurat w tym przypadku sama miałam nadzieję na czystą piąteczkę.
**
Tytuł: „Historie kryminalne, wiek XIX” (cz. I)
Autor: Piotr Ryttel, Karol Ryttel
Wydawnictwo: Psychoskok
Ilość stron: 230
Rok pierwszego wydania: 2017
Język: polski
Język oryginału: polski