„A lasy wiecznie
śpiewają” to kolejna powieść, która wzbudziła we mnie zachwyt już samym tytułem,
bardzo więc ucieszyła mnie wiadomość, że to tę właśnie książkę zrecenzuję
podczas pierwszej współpracy z Wydawnictwem Zysk i S-ka. Mam już niewielkie,
ale pozytywne doświadczenia z literaturą skandynawską przełomu XIX i XX wieku, więc
z tym większą ochotą przystąpiłam do lektury.
Uwielbiam powieści,
których akcja toczy się w lasach, na wsi lub nad jeziorami. Doskonale pamiętam
te miejsca z własnego dzieciństwa i karty
książki potrafią przywołać w mojej głowie obrazy, a nawet zapachy sprzed lat,
za którymi tak często tęsknię, a które zniknęły bezpowrotnie.
Dzieło norweskiego
pisarza, Trygve Gulbranssena, nadało tym odczuciom zupełnie inne znaczenie.
Fabuła „A lasy
wiecznie śpiewają” rozpoczyna się w połowie XVIII wieku opisem konfliktu dwóch
położonych niedaleko siebie regionów Norwegii – leżącego na północy lasu dworu
Björndal oraz majątków leżących na południu. Niechętnie nastawieni do
mieszkańców Północy björklandzcy chłopi po latach wzajemnego unikania i pogardy
zmuszeni są poprosić słynących z niezwykłej odwagi i hartu ducha północnych sąsiadów
o pomoc w pokonaniu niedźwiedzia, od miesięcy napadającego na pobliskie domostwa.
To wydarzenie staje się kamieniem milowym w dalszych stosunkach skłóconych
obszarów, których losy w kolejnych latach będą splatać się ze sobą na
najbardziej nieprzewidziane sposoby.
Główny wątek
powieści koncentruje się jednak przede wszystkim na Björndal i jego mieszkańcach,
potomkach bohatera, który przed laty uwolnił południowe wsie od nękającego ich
drapieżnika. Dag i Tore, podobnie jak ich przodkowie, są ludźmi hardymi,
nieznającymi litości czy strachu, wychowanymi w lesie. Swoim postępowaniem od
lat wzbudzają lęk wśród mieszkańców okolicznych wiosek i mimo że sami są
chłopami, legenda ich majątku oraz znaczenia björndalskiego dworu dla całego
regionu wynoszą ich dwór niemal do rangi niewielkiego królestwa. Koleje losu
nie są jednak łaskawe dla panów z Björndal; nieustępliwe charaktery, przekora a
także silne przywiązanie do lasu i natury sprawiają, że ludziom takim jak oni
niełatwo założyć rodzinę czy przystosować się do zmieniających się okoliczności.
Czas płynie jednak nieubłaganie, wciąż na nowo zmuszając nieustraszonych, pałających
żądzą zemsty za sprawy przeszłości mieszkańców Północy do pokonywania kolejnych
barier własnego umysłu i rzucania wyzwań samemu Bogu.
„A lasy wiecznie
śpiewają” to książka opowiadająca o odwiecznej walce człowieka z naturą – nie tylko
tą, która go otacza, ale też z własnym charakterem, słabościami, pychą, dumą
czy żądzą pieniądza i zemsty. Jest to również powieść wspaniale ukazująca
piękno więzi łączącej człowieka z przyrodą, jakże często okrutną i bezlitosną,
dającą jednak wytchnienie i odpowiedzi na wiele pytań. To ona właśnie reguluje
rytm życia mieszkańców Björndal, daje im pożywienie, opał, ale i schronienie w
czasach smutku i zwątpienia; to ona przyzywa ich do siebie, śpiewając głosem
szumiących drzew, ćwierkających ptaków czy kopyt kroczącego dostojnie łosia. To
ona w końcu sprowadza na nich śmiertelne niebezpieczeństwo, ostrzega i nawraca,
gdy zboczą z wyznaczonej ścieżki. Natura decyduje o losie człowieka, który,
choć tak rozumny, nieraz poddaje się jej ogromnemu wpływowi.
Powieść Gulbranssena
w oryginalnym norweskim wydaniu stanowi trylogię. W Polsce, a także wielu
innych krajach, została wydana jako dylogia, zawierająca w sobie „A lasy
wiecznie śpiewają” oraz „Dziedzictwo na Björndal”. Pierwsza część sagi opowiada
przede wszystkim o życiu i rodzinie Daga, syna Trogeira Björndal, nieustraszonego
pogromcy niedźwiedzia, druga natomiast koncentruje się na latach, w których
scheda po Dagu powoli przejmowana jest przez kolejne pokolenie. Obie zawierają
w sobie ogromną ilość emocji, sprzecznych uczuć i wewnętrznych walk głównych
bohaterów. Opisywane tu troski, nieszczęścia, rozterki oraz problemy ze świata zewnętrznego,
ale także chwile radości, bezgranicznego szczęścia i święta wynoszą czytelnika
na literackie szczyty, a każdy moment spędzony z książką na długo zostaje w
pamięci.
Dzieło Norwega
nie jest książką łatwą w odbiorze, jest również dość obszerne (555 stron). Jest
ono jednak tak bogate w treść, że nie sposób moim zdaniem przejść koło niego
obojętnie. Niezwykle dogłębna analiza psychologiczna głównych bohaterów
sprawia, że czytelnik ma do czynienia z postaciami pełnowymiarowymi, doskonale opisanymi,
postaciami, które poznaje w chwilach największej radości i rozpaczy, zamyślenia
czy rozważań nad celem ludzkiej egzystencji i miejsca człowieka w świecie.
Również przepiękne
opisy przyrody, tak chętnie pomijane przeze mnie w niektórych powieściach,
zachwycały swoją szczegółowością i żywym przedstawieniem. Mimo że od przeczytania
książki minęło już trochę czasu, wciąż mam w pamięci obrazy ciemnych, omszałych
borów norweskich, przykrytych śniegiem wierzchołków gór, słyszę grzmot
pękających kier lodowych czy trzaskającego w kominku drewna, słyszę śpiew lasu,
brzęczenie owadów czy żałosne wycie zimowego wiatru. Opisy, mimo że jest ich
niemało, stanowią nieodłączną część tej wspaniałej sagi; tylko dzięki nim tak
realistycznie można wyobrazić sobie prawdziwy klimat tamtych czasów i życia na XIX-wiecznej
norweskiej wsi.
„A lasy wiecznie
śpiewają” to książka dość smutna – nie brakuje tu trosk, płaczu, krwi i śmierci,
choć skłamałabym pisząc, że całość sprawia przygnębiające wrażenie. We mnie
powieść wzbudzała wiele sprzecznych uczuć – od niczym niezachwianej radości w
czasie Świąt Bożego Narodzenia po głęboki ból po śmierci jednej z głównych
postaci, do której w trakcji czytania zdążyłam się bardzo przywiązać. Również
emocje towarzyszące bohaterom nie były mi obce, a ich strapienia natychmiast
stawały się moimi; z ogromnym niepokojem śledziłam kolejne wydarzenia, cieszyłam
się sukcesami, płakałam w chwilach bezdennej rozpaczy. Nigdy się za to nie
nudziłam.
Ostatnią
powieścią, która wywarła na mnie tak ogromne wrażenie byli „Chłopi” Reymonta.
Do tej pory nie odważyłam się zresztą napisać recenzji tej książki, którą
uważam za absolutne arcydzieło litetratury polskiej. Również Gulbranssen
postawił przede mną niełatwe zadanie, nie sposób bowiem opisać tę sagę w kilku
zdaniach. Literatura skandynawska tamtego okresu, szczególnie ta dotykająca
problematyki życia na wsi, od samego początku zrobiła na mnie ogromne wrażenie.
Choć mam za sobą dopiero kilka podobnych książek (m.in. wspaniały „Młyn na
wzgórzu” noblisty Karla Gjellerupa), z pewnością nie jest to moje ostatnie
spotkanie z twórczością skandynawskich pisarzy początku XX wieku.
Lekturę norweskiej
sagi polecam wszystkim, którzy nie tylko w literaturze, ale również na co dzień
poszukują wytchnienia w kontakcie z niezbadaną, dziką przyrodą, którym niestraszne
wędrówki po wilgotnych lasach i lodowatych zboczach stromych gór; wszystkim, dla
których ważny jest związek z bohaterami, poznanie ich mocnych i słabych stron,
przeżywanie wraz z nimi życia; wreszcie tym, którzy cenią nieco bardziej
wymagającą literaturę, poruszającą tematykę istotną dla każdego z nas – prawości
postępowania oraz odpowiedzialności przed samym sobą oraz światem.
„A lasy wiecznie śpiewają” oceniam na 5 z 5
gwiazdek.
*****
PS Po raz
pierwszy dostałam do recenzji tak wspaniale wydaną książkę – w twardej oprawie
i z obwolutą. Jestem zachwycona, a powieść wspaniale prezentuje się na półce. Z
czystym sumieniem polecam Wam to właśnie wydanie.
Za możliwość zrecenzowania serdecznie dziękuję Wydawnictwu Zysk i S-ka.
Tytuł: „A lasy wiecznie śpiewają” / „Og bakom synger skogene”
Autor: Trygve Gulbranssen
Wydawnictwo: Zysk i S-ka 2013
Ilość stron: 555
Rok pierwszego wydania: 1933
Język: polski
Język: polski
Język oryginału: norweski