Thursday 23 February 2017

Ania z Zielonego Wzgórza - recenzja skrajnie nieobiektywna :)


Moja przygoda z Anią Shirley zaczęła się późno, bo dopiero na początku bieżącego roku. Jakie wrażenie wywarła na mnie klasyka literatury młodzieżowej sprzed ponad stu lat? Czy żałuję, że czekałam 28 lat, by przeczytać polecaną mi przecież od lat przez Mamę książkę? Spieszę z wyjaśnieniami.


Należę do osób, które na słowa „Przeczytaj/obejrzyj, to jest świetne!” natychmiast stają okoniem. Bynajmniej nie uważam, że inni się nie znają. Informację przyjmuję co prawda do wiadomości, ale jeśli sama nie zechcę kiedyś sięgnąć po daną pozycję, nie ma szans, żeby mnie do tego zmusić. Podobnie rzecz miała się z książką L. Maud-Montgomery. Mimo to w końcu nadszedł czas, kiedy pomyślałam, że to chyba ten moment, w którym chcę ją przeczytać. Zabierałam się do niej ze sporą dozą sceptycyzmu, ponieważ w moich oczach była to książka stricte dla dzieci i nie wiedziałam, czy po prostu nie jestem za stara na tego typu literaturę. Jak się później okazało, pomyliłam się w obu przypadkach. 

„Ania z Zielonego Wzgórza” opowiada o losach dziewczynki, która dziwnym zrządzeniem losu trafia pod opiekę starszego rodzeństwa, mieszkającego na tytułowej farmie w malowniczym Avonlea. Maryla i Mateusz Cuthbertowie, oboje samotni i bezdzietni, postanawiają adoptować chłopca, który w przyszłości miałby odciążyć ich w prowadzeniu gospodarstwa. Przez pomyłkę urzędu adopcyjnego do ich domu trafia jednak 11-letnia Ania, gość niezwykły i stanowiący zupełne przeciwieństwo osoby, której oczekiwali Cuthbertowie. Nie zdradzę chyba zbyt wiele pisząc, że koniec końców dziewczynka zostaje jednak na Zielonym Wzgórzu, a decyzja ta zaważy nie tylko na jej życiu, ale i całego Avonlea.

Przyznaję, że świetnie się bawiłam czytając tę książkę. Nieporadność dziewczynki oraz towarzyszący jej wiecznie pech były rozbrajające, a nieustający optymizm i radość życia Ani sprawiały, że miałam wrażenie, jak gdyby część tych pozytywnych uczuć w magiczny sposób była przekazywana mnie. Po lekturze sama czułam ogromny przypływ energii i miałam ochotę ratować świat!

Opowieść zaczyna się, gdy Ania ma 11 lat i ukazuje 4 kolejne lata życia dziewczynki. Muszę przyznać, że w pewnym momencie zaczął narastać we mnie niepokój, czy bohaterka nie zmieni się z upływem czasu. Zakochałam się bowiem w szalonych pomysłach Ani, jej wspaniałej osobowości oraz niesamowitym talencie do pakowania się w kłopoty przy każdej możliwej okazji. Na szczęście moje obawy okazały się bezpodstawne, a zmiany, jakim ulegała dziewczynka, stały się fantastycznym dopełnieniem całości.

Pod maską prostej historii dla dzieci kryje się jednak o wiele więcej. „Ania z Zielonego Wzgórza” to książka wielowarstwowa, niesamowicie mądra, unikająca jednak truizmów; opowiadająca o uczuciach w taki sposób, że czytelnik natychmiast identyfikuje się z bohaterką, dzieli jej troski, smutki i radości. Świat ukazany z perspektywy dziecka, świat niewinny, pełen ciepła i miłości, wzbudza tęsknotę za czymś dawno zapomnianym, przywołuje obrazy dzieciństwa i czasów, kiedy największym problemem był brak śniegu na święta, a odpowiedzialność kończyła się na powrotach do domu o obiecanej porze.

Jedyną książką, która kiedyś tak bardzo poruszyła moją wyobraźnię, były „Dzieci z Bullerbyn” Astrid Lindgren.

Nietrudno również odnaleźć w powieści prawdy uniwersalne, towarzyszące ludzkości od pokoleń. Chciało mi się śmiać po stwierdzeniu Ani, że ówczesne czasy były zupełnie nieromantyczne oraz że wolałaby żyć w jakże poetyckim średniowieczu. Sto lat później to ja mam takie samo zdanie na temat obecnego świata i chętnie cofnęłabym się do Kanady początku XX wieku, która wydaje mi się o wiele bardziej urokliwa niż obecnie.

Dlaczego jednak nie uważam już, że „Ania z Zielonego Wzgórza” to książka dla dzieci? Powodów jest kilka. Przede wszystkim wydaje mi się jednak, że do pewnych rzeczy po prostu trzeba dorosnąć. To doświadczenie pozwala nam spojrzeć na niektóre sprawy z odpowiedniej perspektywy. Śmiertelnie poważne przemowy Ani nieustannie wywoływały u mnie wybuchy wesołości, choć kilkanaście lat temu prawdopodobnie z równym zaangażowaniem wyznawałabym dozgonną przyjaźń ówczesnej przyjaciółce i podobnie często pogrążałabym się w „otchłani rozpaczy”. Przyjemnie było powspominać dziecięce plany na przyszłość, niezachwianą i równie naiwną wiarę w powodzenie każdego, najbardziej nawet szalonego planu (w wieku 8 lat zaczęłam budować na podwórku sterowiec ze starych desek; do końca byłam przekonana, że poleci...). Również niewypowiedziany wprost sarkazm i celność uwag Maryli, potrafiły rozśmieszyć mnie do łez. Kilkanaście lat wcześniej najprawdopodobniej zwyczajnie bym ich nie zrozumiała.

W książce nie brakuje jednak również smutnych chwil. Nieraz czytałam kolejne rozdziały szklistymi oczami, a dwa razy po prostu się rozpłakałam. Musiałam przekonywać samą siebie, że to przecież tylko powieść, fikcja, a ja przesadzam. Z drugiej strony nie potrafię wymienić książki, która wywołałaby u mnie takie emocje!

Fragmenty „Ani” czytałam zresztą w szkole. Pamiętam, dokładnie rozdział, który należało przygotować na zajęcia, ale ówcześnie tych kilka stron nie zachęciło mnie do przeczytania całej lektury. Choć nie twierdzę, że nie jest to książka dla dzieci i młodzieży, wydaje mi się, że ponowne przeczytanie jej po latach pozwoli dojrzeć inne aspekty opowieści, dostrzec wcześniej przeoczone niuanse i odkryć tę książkę na nowo.

Nie wiem, na ile prawdopodobne byłoby życie w miejscu i czasie opisywanych w powieści Lucy Maud Montgomery. „Ania z Zielonego Wzgórza” pozwala jednak uwierzyć, że gdzieś, kiedyś, było ono możliwe.  Wydaje mi się, że warto wracać do takich książek, bo im podobnych po prostu dziś już nie ma. Powstają co prawda nowe powieści dla dzieci i młodzieży, moim zdaniem pozbawione są jednak magii, tego niesamowitego „czegoś”, co natychmiast przenosi nas do innego, lepszego świata i pozwala zapomnieć o tym otaczającym nas.

Przeczytanie „Ani z Zielonego Wzgórza” polecam absolutnie każdemu, kto choć na chwilę znów chciałby poczuć się dzieckiem powrócić do magicznego świata sprzed parunastu lat.

Książce daję najwyższą ocenę – pięć gwiazdek.

*****